Wiadomosci.Goniec.pl > Polska > Robert Szustkowski odpowiada na publikację ws. domu Adama Glapińskiego
 Janusz  Schwertner
Janusz Schwertner 30.03.2024 15:21

Robert Szustkowski odpowiada na publikację ws. domu Adama Glapińskiego

pióro
Fot. Pixabay/Pexels

W piątek ukazał się u nas materiał dotyczący willi należącej do szefa NBP Adama Glapińskiego. Cytowaliśmy w nim ujawnione przez media okoliczności nabycia domu. Po publikacji swoje stanowisko w tej sprawie przedstawił Robert Szustkowski, którego sylwetkę przytoczyliśmy w reportażu. Poniżej prezentujemy jego pełne stanowisko.

Robert Szustkowski odpowiada

Robert Szustkowski przekazał nam, że na wszelkie zarzuty przewijające się w mediach dotyczące jego działalności odpowiedział wcześniej na łamach prowadzonej przez siebie strony. Poniżej przytaczamy treść jego oświadczenia.

“Szanowni Państwo, skoro tutaj trafiliście to zapewne mieliście okazję zapoznać się z kolejnymi absurdalnymi teoriami przypisującymi mi bliżej nieokreśloną rolę bycia pionkiem w rosyjskiej sieci wpływów w Polsce. (..)

Otóż Szanowni Państwo, jestem człowiekiem, dla którego honor to rzecz w życiu bardzo ważna. Jak napisał jeszcze w 1919 roku Władysław Boziewicz, autor słynnego polskiego kodeksu honorowego, są ludzie niegodni tego, aby uznać ich za zasługujących na dawanie satysfakcji honorowej. Wiele się z pewnością przez ten ponad wiek zmieniło w definicji honoru i prawa, ale z jednym z Władysławem Boziewiczem zgadzam się nadal bezapelacyjnie – “paszkwilant i członek redakcji pisma paszkwilowego” oraz “rozszerzający paszkwile” to człowiek, który jest wykluczony ze społeczności ludzi honorowych. Dlatego proszę bliskie mi osoby o wybaczenie, że przez tyle lat nie reagowałem w przestrzeni medialnej na różne pomówienia w stosunku do mojej osoby. Każdą sprawą zajmowała się kancelaria prawna, a ja osobiście nie uważałem za celowe angażowanie się w publiczny dyskurs z fanatykami teorii spiskowych. Kłopot w tym, że procesy sądowe ciągną się latami, a absurdalne pomówienia są ciągle powtarzane w kontekście coraz to nowszych afer, przez osoby które w moim przekonaniu w danym momencie mają w tym jakiś interes: polityczny, medialny, biznesowy, osobisty lub może nawet geopolityczny" - pisze Robert Szustkowski.

"Moja współpraca biznesowa z podmiotami z byłego ZSRR zakończyła się w 2008 roku"

W oświadczeniu czytamy dalej:

"Co zatem się teraz zmieniło?

W ostatniej publikacji w 'Newsweek’u" błotem nie zostałem obrzucony tylko ja – ale również moja rodzina. Mogłem publicznie milczeć, kiedy przypisywano mi rzekomy udział w kolejnych aferach. Nie będę jednak czekał latami na efekty procesów sądowych, jeżeli atakuje się i znieważa moją rodzinę.

Uporządkujmy zatem fakty.

Głównym źródłem stosowanych manipulacji jest zakłamanie czasowe oraz przyjęcie tezy, że jeżeli kiedyś, bardzo dawno temu, Ja – Robert Szustkowski robiłem interesy z osobami z byłego ZSRR, to teraz, dzisiaj– ja, cała moja rodzina, przyjaciele, ale także każdy kto wszedł ze mną w bliższe relacje – należy do jakiejś rzekomej, mafijnej sieci wpływów obejmującej politykę, media, biznes a nawet przestępczość zorganizowaną. Otóż, Szanowni Państwo, tak nie jest. 

Moja współpraca biznesowa z podmiotami z byłego ZSRR, zakończyła się w 2008 roku. Od tego czasu nie czerpię z tego kierunku żadnych korzyści ani nie reprezentuję niczyich interesów. Jestem wolnym i niezależnym człowiekiem.

A jak się zaczęło?

Jako bardzo młoda osoba, student, miałem już rodzinę i pracowałem. Koniec lat 80-tych XX wieku to były inne czasy. Nie pochodziłem z zamożnej rodziny, ale miałem jeden talent – umiejętność przyswajania języków obcych. Jestem w stanie komunikować się w siedmiu językach. Dla kogoś kto rozumie i wie, jak działał nasz ówczesny system edukacji, jest chyba jasne, że jednym z języków, który wówczas trzeba było znać, był język rosyjski. W 1986 roku dostałem pracę w firmie Almatur, gdzie obsługiwałem zagraniczne wycieczki. Wówczas była to praca marzeń. Miałem możliwość nie tylko podróżować, ale też jak wiele osób wówczas – wykorzystywać te podróże do przewożenia i handlowania różnymi towarami. Kto pamięta szał na zakrapiane dżinsy z Turcji czy klimat bazaru na Stadionie X-lecia – ten wie, jak wyglądał ówczesny „biznes”.  Współpraca z firmami i osobami z ówczesnego Związku Radzieckiego była czymś oczywistym. Dla mnie również, dlatego zająłem się sprzedawaniem w Rosji komputerów. Działalność faktycznie toczyła się w pewnego rodzaju szarej strefie i niektórym może się dzisiaj wydawać, że była to poważna „zbrodnia”, ale trzeba rozumieć ówczesny biznes – czy sprzedaż z łóżek polowych była uregulowana prawnie? Wiele osób z mojego pokolenia, które dzisiaj przedstawiane są jako odnoszący wielki sukces przedsiębiorcy z pierwszych stron gazet dokładnie tak zaczynało swoją przygodę zawodową. To były czasy, kiedy biznes wyprzedzał i budował nową rzeczywistość. Ja dzięki znajomości języków, zaradności i przedsiębiorczości szybko zrobiłem dobry interes na sprzedaży komputerów. Na jednym komputerze zarabiało się wówczas 3000 USD. W tamtych czasach przeciętna miesięczna pensja w Polsce wynosiła w przeliczeniu około 100 dolarów, a za zysk ze sprzedaży jednego komputera można było myśleć o zakupie 3 pokojowego mieszkania w Warszawie. Jeżeli sprzedawało się setki komputerów to łatwo policzyć, ile można było zarobić. Po jakimś czasie zdecydowałem się na importowanie części komputerów i ich składanie na miejscu. Jednostkowo na komputerze uzyskiwałem mniejszą marżę, ale zapewniało mi to większą skalę biznesu.

Tak zarobiłem pierwszy milion dolarów – odpowiednik dzisiejszych 10 milionów dolarów.

To był czas, kiedy poznałem wielu Rosjan. Żaden z nich nie był wówczas określany mianem oligarchy – każdy rozwijał swoją działalność i próbował wykorzystać szanse, jakie dawały zmiany ustrojowe. Poznałem wówczas m.in. Michaiła Chodorkowskiego, który w tamtych czasach również handlował komputerami, a dziś jest anty-putinowskim aktywistą i byłym więźniem politycznym. Nie byłem wówczas w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy osób z którymi współpracowałem, a tym bardziej jaki kształt będzie miała geopolityka po 2014 roku. Czy jest to uzasadnienie tezy, że mam „niejasne powiązania z rosyjskimi oligarchami”? Proponuję porządnie przeanalizować fakty i kontekst! Gdy zaczynałem, pojęcie „oligarcha Kremla” nie funkcjonowało w przestrzeni publicznej. Nie było internetu i takich źródeł informacji, jak dzisiaj. Nazwisko Putina stało się znane dopiero w 1999 roku, gdy obejmował urząd premiera. A i wtedy to był inny Putin niż ten, którego świat zna dzisiaj.

Byłem młody i już obyty zarówno w realiach zachodnich jak również wschodnich. Znałem języki obce i nie bałem się nowych wyzwań. W pierwszej połowie lat 90-tych otrzymałem propozycję utworzenia w Polsce i zarządzania przedstawicielstwem rosyjskiego MontażSpecBanku pod nadzorem -co istotne- jego niemieckiej delegatury. Bank ten poznawał rozwijający się polski rynek i badał możliwość współpracy z KUKE (Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych) w zakresie obsługi handlu. W ten sam sposób wchodziły wówczas do Polski banki niemieckie czy austriackie, jak np. Commerzbank czy Raiffaisen. Przedstawicielem MSB w Berlinie i moim szefem był obywatel Niemiec, a nie Rosjanin. Finalnie moja kariera zawodowa ewoluowała w dziedziny związane z doradztwem finansowym i korporacyjnym oraz strukturyzowanie i nadzorowanie transakcji biznesowych. Prowadziłem niezależną działalność, nie miałem szefa, nie wykonywałem niczyich poleceń, dostarczałem w pełni legalne usługi, na które było zapotrzebowanie. Jednocześnie inwestowałem zarobione pieniądze, m.in. w Polsce".

"Fakt, że znałem wielu Rosjan nie oznacza, że obecnie tworzę jakieś mityczne sieci wpływów"

"Około 2008 roku, po przeprowadzeniu transakcji kapitałowych o dużej wartości, postanowiłem zmienić podejście do życia. Uznałem, że jestem już wystarczająco majętnym człowiekiem i mogę więcej czasu poświęcić swojej rodzinie i pasjom. Z perspektywy czasu łatwo jest twierdzić, że niewłaściwie dobierałem partnerów biznesowych. Gdybym potrafił przewidzieć wydarzenia, które nastąpią kilka dekad później, pewnie nie podjąłbym się współpracy rosyjskimi podmiotami – to oczywiste. Pewnie też bym nie pomagał Gambii otwierać placówki dyplomatycznej w Moskwie. 

Każdej osobie, która ma wątpliwości polecam szybką analizę faktów umiejscowionych na osi czasu. Warto również zrobić krótką analizę historii handlu zagranicznego Polski, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy innych krajów Unii Europejskiej z Rosją – do roku 2014 i chociaż przez chwilę zastanowić się czy uczciwe jest robienie z kogoś osoby – cytując red. Rzeczkowskiego – „mocno związanej z Rosją i jej państwowym biznesem…” – tylko dlatego, że kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu zarobił m.in. na usługach świadczonych rosyjskim podmiotom i to długo przed aneksją Krymu. Uważam, że od dziennikarzy mam prawo wymagać przede wszystkim staranności i rzetelności. A o jej braku – w moim przypadku – można by długo mówić.

Niektórzy nie rozumieją, że biznes to również dobre kontakty. Fakt, że znałem wielu Rosjan nie oznacza, że obecnie tworzę jakieś mityczne sieci wpływów na rzecz obcych państw. To absurd! Mam pięcioro dzieci, które żyją w Polsce. Zależy mi, aby wychowywały się i realizowały swoje cele i pasje w wolnym i demokratycznym społeczeństwie. Kto tego nie rozumie z pewnością nie zna mnie, mojej historii i wielu działań, w których pomagałem i pomagać będę nie tylko swoim przyjaciołom w Afryce, ale również ofiarom wojny na Ukrainie czy potrzebującym w Polsce.

Nie zgadzam się na dalsze pomawianie mnie, mojej rodziny i przyjaciół. Dziennikarzy, którzy są zainteresowani faktami, zapraszam do kontaktu. Rozważam aktualnie mocno upublicznienie szczegółów spraw o ochronę mojego dobrego imienia i spraw, które już wygrałem z mediami. Myślę, że ciekawy może być również szerszy aspekt wojny konkurencyjnej o biznes OZE w Polsce. Może wtedy dla szerszego otoczenia stanie się również jasne dlaczego akurat teraz pojawiły się ataki właśnie na osoby mi bliskie.

Wiem, że nie jestem jedyną ofiarą nagonki medialnej, dlatego chcę stworzyć fundusz pomocy prawnej dla osób poszkodowanych przez nierzetelnych dziennikarzy, a które nie mają wystarczających środków na prowadzenie długotrwałych procesów sądowych".

Szustkowski o zamianie domów

Na stronie internetowej Roberta Szustkowskiego możemy znaleźc także oświadczenie zatytułowane: “Cała prawda o zamianie domu przez Adama Glapińskiego”. Przytaczamy je poniżej.

"Nie jest prawdą, że Robert Szustkowski dał Adamowi Glapińskiemu pałac.

Nie jest prawdą, że domy nie były równoważnej wartości.

Po pierwsze: zamiany dokonała spółka – a nie Robert Szustkowski
Zamiany dokonała spółka Era200, w której ja byłem pośrednim współudziałowcem, a nie jedynym właścicielem. Decyzje w imieniu spółki Era200 podejmowała ówczesna prezes zarządu Era 200 – Katarzyna Pogłód. A w imieniu kupujących negocjowała żona p. Adama Glapińskiego. Ale fakty nie pasują – jak widać – do manipulacyjnej tezy, że to ja coś komuś dałem. Ja Pana Adama Glapińskiego nie poznałem, a do dzisiaj znam go wyłącznie z mediów.

2. Po drugie: Robert Szustkowski sprzedał dom do spółki Era 200 w 2006 roku (trzy lata przed zamianą domów z Adamem Glapińskim)

Poziom absurdu w tej spiskowej teorii dziejów jest dla mnie porażający. Dom sprzedałem do spółki Era 200 w 2006 roku. Trzy lata przed zamianą domów i 10 lat przed tym jak Adam Glapiński został Prezesem NBP. W 2009 roku nie miałem pojęcia, kto jest stroną transakcji zamiany. Mój były dom w Zalesiu (nazywany całkowicie błędnie „pałacem”) był w 2009 roku mocno zaniedbany. Wymagał dużych inwestycji. Trzeba też pamiętać, że w 2009 roku okolice Zalesia to była wieś. Dojazd po błocie. To nie była, jak to próbują przedstawiać co poniektórzy „gigantyczna, luksusowa posiadłość z ogromnym pałacem” ale duża willa na wsi. Zresztą kto chce znajdzie sobie zdjęcia w internecie i sam oceni, czy taki dom można nazywać „pałacem” albo stwierdzać, że „to wygląda jak jeden z tych pałaców Putina”. A wieżyczki w tym domu są owszem „bizantyjskie”, ale z pewnością nie „prawosławne”. Poprzedni właściciele, od których ja kupiłem dom, nie byli z pewnością Rosjanami. O wyznanie nie pytałem.

W zamian za dom w Zalesiu spółka Era 200 (czyli nie ja – ale spółka, w której byłem współudziałowcem) otrzymała dom w świetnej lokalizacji, bardzo niedaleko od Pałacu w Wilanowie. Może trzeba się chwilę zastanowić czy dla spółki jest lepiej mieć willę w świetnej lokalizacji czy w lesie z dojazdem po błocie.

3. Po trzecie: pierwszy milion dolarów zarobiłem sam

Zainteresowanych początkami mojego biznesu odsyłam do pierwszego wpisu. Fakt, że pierwszy milion dolarów (jeszcze w latach 90-tych!) zarobiłem na współpracy z rosyjskimi firmami, na pewno nie oznacza, że obecnie tworzę jakieś mityczne sieci wpływów na rzecz obcych państw. To absurd! Mam pięcioro dzieci, które żyją w Polsce. Zależy mi, aby wychowywały się i realizowały swoje cele i pasje w wolnym i demokratycznym społeczeństwie. Kto tego nie rozumie z pewnością nie zna mnie, mojej historii i wielu działań, w których pomagałem i pomagać będę nie tylko swoim przyjaciołom w Afryce, ale również ofiarom wojny na Ukrainie czy potrzebującym w Polsce.

4. Po czwarte: to była równoprawna i równowartościowa wymiana

Pan Piątek powołuje się na pana Rzeczkowskiego, a pan Rzeczkowski – na Piątka. Przyzwyczaiłem się. Ale nie jest prawdą jak stwierdził Pan Piątek w nagraniu 28.03.2024 r., że „Rzeczkowski dokładnie wyliczył, i jego eksperci wyliczyli – rzeczoznawcy – że to nie była równoprawna, równowartościowa wymiana”.

Otóż przypomnę Państwu tylko, co każdy może sobie przeczytać na stronie Gazety Wyborczej autorstwa red. Rzeczkowskiego, w artykule z 13.09.2021 r.

Według proszącego o anonimowość eksperta od rynku nieruchomości, który na naszą prośbę przyjrzał się sprawie, w momencie zawierania transakcji wartość zamienianych nieruchomości od biedy można byłoby uznać za zbliżoną. I to tylko przy założeniu, że dom pod Warszawą miał jedynie 260 m kw. W takim wypadku cała nieruchomość warta byłaby nawet mniej niż ta w Wilanowie”.

Spekulacje biorą się z dyskusji dotyczącej powierzchni domu. Bo rzekomo ktoś, kiedyś na stronie założonej przeze mnie fundacji napisał, że dom ma 700 m kw. Być może, że jakiś wolontariusz kiedyś tak napisał. Nie wiem. Faktem jest, że ten miał 260 m kw. Potwierdzają to bezdyskusyjnie wypisy z ksiąg wieczystych.

Czyli reasumując – skoro faktem jest, że powierzchnia domu wynosiła 260 m kw. to nawet anonimowy rzeczoznawca red. Rzeczkowskiego przyznał, że wartość zamienianych nieruchomości można było uznać za zbliżoną. 

Tagi: Polska