Wiadomosci.Goniec.pl > Media > Dożynanie Trójki. Depresje, kary i polityczna cenzura
Jakub Wątor
Jakub Wątor 18.03.2024 07:23

Dożynanie Trójki. Depresje, kary i polityczna cenzura

Marcin Wąsiewicz
Marek Bazak/East News/Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach

- Za puszczenie rozmowy o komiksach, w której padły słowa "kaczka" i "Sknerus McKwacz", przez dwa miesiące nie mogłem wydawać audycji. Moja pensja spadła o połowę - mówi jeden z wydawców. - W ten sposób miałem się nauczyć autocenzury.

  • Pracownicy radiowej Trójki przerywają milczenie i opowiadają o ostatnich dwóch latach pracy z dyrektorem Marcinem Wąsiewiczem
  • Skarżą się na wycofywanie tematów w ostatniej chwili, obcinanie honorariów i absurdalne zakazy
  • Według pracowników zawieszenie można było dostać za użycie słowa “kaczka” w audycji
  • Niektóre osoby wpadły w depresję, jedna trafiła na dzienny oddział psychiatryczny
  • Jedna z nich usłyszała, że wygląda jak Shrek. Według dyrektora był to tylko żart
  • A swoją pracę w Trójce określa jako trudną, lecz widzi ją inaczej niż jego byli podwładni

Dożynanie Trójki

“Mięśnie muszą mieć siłę i napięcie, żeby skutecznie trzymały kościec” - wyjaśnia pani doktor od wad kręgosłupa w materiale “Prostowanie” z 1990 roku, jednym z najstarszych w internetowym archiwum Trójki. “Występują sytuacje, gdy niektóre mięśnie mają nadmierne napięcie, a inne są osłabione i nie mają siły utrzymać prawidłowej struktury. To najczęstsze wady postawy”.

Radiowa Trójka przez lata miała stabilny kościec. Jej siłę stanowiły gwiazdy eteru: Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki, Magda Jethon, Artur Andrus czy Michał Nogaś. - Dyrekcja nie rozumie zespołu Trójki, nie chce z nim współpracować. Zespołu nikt nie słucha. Większość rzeczy dzieje się wbrew niemu - mówi ten ostatni w rozmowie z “Wyborczą”, gdy w 2016 roku odchodzi ze stacji.

Napięcia w strukturze Trójki pojawiają się zaraz po zwycięskim dla Andrzeja Dudy i PiS roku wyborczym 2015. Ujarzmienie ducha inteligenckiej Trójki nie było łatwe. Buntowali się “starzy” dziennikarze, pisali apele sprzeciwu do Rzecznika Praw Obywatelskich, do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Rady Etyki Mediów, a ci najgłośniejsi byli zwalniani.

Pod redakcją pikietowali słuchacze. “Oddajcie Trójkę!”, “Nie trujcie Trójki!”. Na rozbujanej strukturze padali kolejni dyrektorzy i pełniący obowiązki dyrektorów. Do końca rządów PiS radiem kierować będzie w tych rolach 11 osób.

Pierwsza dyrektor Paulina Stolarek-Marat odchodzi po miesiącu. “Chciałam Trójki niesłużącej partykularnym bądź politycznym celom, rozwijającej się w nawiązaniu do jej najlepszych, twórczych tradycji. Nie udało się. Zapewne wykazałam się naiwnością” - pisze w oświadczeniu w marcu 2016 roku.

Ostatnim dyrektorem za rządów PiS jest Marcin Wąsiewicz. - Początkowo był kierownikiem redakcji słowa. Poszliśmy kilka razy na obiad, byliśmy po imieniu. Niedługo po nominacji na dyrektora zadzwonił do mnie koło 21 wieczorem i zrzucił jeden z tematów na następny dzień. Pytam go: “Marcin, a co się stało?”, a on, że od dziś dla mnie już nie jest Marcinem, tylko panem dyrektorem - opowiada wydawca Mariusz (imiona osób wypowiadających się anonimowo zostały zmienione). To jego dyrektor nazwał Shrekiem, niby w żarcie, ale Mariusz odebrał to inaczej.

Wąsiewicz przyszedł do Trójki w sierpniu 2021 roku, dyrektorem został w grudniu. Jego rządy nastały więc półtora roku po tym, jak radiem wstrząsnął skandal z piosenką “Twój ból jest lepszy niż mój”. Kazik Staszewski nawiązywał w niej do Jarosława Kaczyńskiego, który złamał w trakcie lockdownu zakaz i odwiedził Powązki. Dyrekcja radia zdjęła notowanie ze strony internetowej, jej autorów pozawieszała i wywołała awanturę, która dotarła do sejmowej komisji kultury.

trojka-protest.jpg
Warszawa, 22.05.2020. Manifestacja w obronie wolnej Trojki, fot. Jakub Kaminski/East News

Trójka ma wtedy 4,6 proc. słuchalności, najmniej od 20 lat. Gdy w grudniu 2021 roku rządy obejmuje Marcin Wąsiewicz, stacja ma już tylko 1,6 proc. słuchalności. To granica błędu statystycznego. Przed nowym dyrektorem stoi zadanie powstania z pozycji nawet nie klęczącej, lecz już od dawna leżącej. Jednak zadanie to postanowił realizować metodami, na których wspomnienie niektórzy pracownicy Trójki automatycznie sztywnieją. Nazywają to nie ratowaniem, lecz dożynaniem Trójki.

I właśnie postanowili przerwać milczenie.

Rola życia. Jak znani aktorzy wpadli w sidła agentki

Depresja radiowca

Spotykamy się w kawiarni na warszawskim Solcu, niedaleko redakcji Trójki. Przyszli w kilka osób. Szalę przelały dwie sprawy.

Po pierwsze Marcin Wąsiewicz od połowy stycznia nie jest dyrektorem, na fali powyborczych zmian zastąpiła go Agnieszka Szydłowska.

Po drugie Jacek Harłukowicz z Onetu ujawnił, że polityczny nominat Dawid Wildstein, który od maja 2022 był wicedyrektorem pod Wąsiewiczem, zarabiał miesięcznie ponad 30 tys. zł. Podobnie zarabiała prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska, która dodatkowo dostała liczone w setkach tysięcy złotych premie. (O tym, ile zarabiał dyrektor Wąsiewicz, nieco później).

Ich wysokie zarobki kontrastują z tym, co działo się z honorariami “szeregowych” dziennikarzy. A zmieniały się one co tydzień, bo dyrektor Wąsiewicz osobiście weryfikował wycenę ich materiałów. - Teoretycznie każdy materiał powinien więc przesłuchać, co jest niemożliwe. Musiał działać mechanicznie: pewnie otwierał plik i jechał po kolei ze stawkami, jak mu się podobało - zastanawia się Wiktor, dziennikarz z redakcji słowa.

W Polskim Radiu dziennikarze zwykle mają podstawową, niską pensję plus honoraria za wyemitowane materiały. Te ostatnie są wyceniane uznaniowo. Po emisji autor wpisuje materiał do odpowiedniej rubryki, zatwierdza to wydawca, potem kierownik, aż w końcu dyrektor.

Przez lata była to formalność, standardem była kwota 190 zł (wszystkie stawki podane brutto), niezależnie czy nad materiałem trzeba było pracować 2 dni czy 2 godziny. Dzięki temu pracownicy mieli w miarę stabilne pensje. Wraz z nowym dyrektorem stawki spadały czasem o kilkadziesiąt procent. Wiktor z redakcji słowa: - Nigdy nie wiedziałeś, ile zarobisz. Czy w danym tygodniu jesteś tym dobrym czy tym złym? Bo, owszem, on miewał chłopców do bicia, ale zazwyczaj obcinał stawki losowo. Ponad 20 lat pracuję w Trójce i to był pierwszy dyrektor osobiście wyceniający wszystkie materiały.

Anita w Trójce pracuje 27 lat. Zaczynała jako dyżurantka, potem reporterka, w końcu wydawczyni - typowa ścieżka kariery radiowca. Wydawca pilnuje porządku antenowego i podejmuje w czasie rzeczywistym kluczowe decyzje. Realizowanie programu bez wydawcy jest jak jazda autobusem miejskim bez kierowcy: nie wiesz, z kim i gdzie jedziesz oraz czy w ogóle dojedziesz. Stawka wydawcy: 450 zł dziennie brutto.

Nowy dyrektor każe Anicie wydzwaniać lokalne stacje Polskiego Radia za materiałami. Robota dla stażysty. “Cześć, co dzisiaj macie?” - i tak do 20 rozgłośni codziennie rano. Stawka: 300 zł dziennie.

Wykłóca się też o wydawanie i od święta je dostaje. - O tym, że wydaję 1 listopada, dowiedziałam się dzień wcześniej wieczorem - mówi. Nie ma czasu na zlecenie materiałów, więc bierze materiały do wykorzystania z Informacyjnej Agencji Radiowej. - Następnego dnia czekała mnie za to oczywiście bura. Oczywiście nie w cztery oczy, lecz mailem. Oczywiście wysłanym do wszystkich, na adres @all.

Pod koniec 2023 roku zarabiała o ok. 3 tys. zł miesięcznie mniej w porównaniu do tego, co wcześniej jako pełnoprawna wydawczyni. Powód? Niezadowolenie dyrektora z jej pracy z reporterami. - Zapytałam, z którymi. Odparł, że ze wszystkimi. I że przekazał uwagi kierownikom redakcji, których było wtedy dwóch. Ale żaden z nich nie przekazał ich mi - wspomina kobieta.

Dziennikarka sama wychowuje wtedy dziecko, ma dwa kredyty i kłopoty zdrowotne, o czym dyrektor wie. Zdenerwowana pyta go, o ile obciąłby jej stawki, gdyby o jej sytuacji życiowej nie wiedział. - Wtedy zbladł, zacisnął szczękę, ale dalej mówił swoim ściszonym, kaznodziejskim tonem - opowiada.

Półtora tygodnia później w trakcie robienia śniadania Anita nawet nie zauważa, że lecą jej łzy. Jej dziecko pyta ją, dlaczego cała drży. Wtedy coś w niej pęka.

***

Małemu Marcinkowi, rocznik 1976, radio towarzyszy od najmłodszych lat. Do przedszkola chłopca budzą “Sygnały Dnia” Polskiego Radia, do śniadań słucha audycji Tadeusza Sznuka. Łapie bakcyla, ojciec z kilku drutów i puszki po paście do butów konstruuje mu odbiornik. Dziecko bawi się, udając radiowca.

Ma 8 lat, gdy z tatą ruszają tramwajem w kierunku ulicy Narutowicza. Dla Marcinka będzie to najważniejsza wyprawa życia. Na miejscu, pod budynkiem Radia Łódź, tata mówi mu zupełnie poważnie: „Jak już tak dużo mówisz i bawisz się w radio, to może kiedyś tutaj trafisz”. - Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne i oczywiste. Po prostu musiałem się tam dostać - wspomni już dorosły Marcin Wąsiewicz.

marcin-wasiewicz-marlena-galczynska-1991-wolne-radio-szkolne-1-klasa-lo.jpg
Marcin Wąsiewicz z koleżanką w szkolnym radiu w I klasie liceum, fot. FB/Marcin Wąsiewicz

W wieku 15 lat jako dziennikarz szkolnego radia pierwszy raz odwiedza Radio Łódź. Z innymi uczniami raz w tygodniu realizują młodzieżową audycję. Gdy 4 lata później, zaraz po maturze, przyjdzie do RŁ na wakacyjny staż, już tam zostanie. Na początku będzie odbierał telefony od słuchaczy i parzył starszym kolegom kawę.

***

Tego samego poranka, gdy dziecko pyta ją o drgawki, Anita jedzie do Warszawskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej, miejskiej placówki dla osób w trudnej sytuacji życiowej.

Dostaje na cito miejsce na dziennym oddziale psychiatrycznym. - Spędziłam tam trzy i pół miesiąca z diagnozą depresji i stanów lękowych. Po powrocie wykorzystałam zasiłek rehabilitacyjny, a potem cały 39-dniowy urlop. Byle uniknąć kolejnych spotkań z dyrektorem - mówi kobieta.

W podobnej sytuacji znalazł się sekretarz Robert, jedna z najważniejszych osób w redakcji. Spina pracę anteny. Jeśli brak wydawcy audycji jest jak brak kierowcy w autobusie, to brak lub niezdolność do pracy sekretarza redakcji jest jak lot samolotem bez pilota. I bez autopilota.

W pewnym momencie tak właśnie zaczęła lecieć Trójka. - Robert to ułożony, wrażliwy chłopak. Dyrektor po jakimś czasie zaczął go dojeżdżać. Polegało to na dociążaniu go dodatkowymi obowiązkami, wysyłaniu mu SMS-ów i maili późnymi wieczorami o koniecznych zmianach w programie. Jak jesteś sekretarzem i masz zaplanowany cały następny dzień anteny, a w nocy ktoś wszystko wywraca do góry nogami, to musisz w końcu sam się posypać - mówi Wiktor, ten z redakcji słowa.

I kontynuuje: - Robert zapadł w depresję. Któregoś dnia obudził się i nie był w stanie wstać z łóżka. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, po prostu stracił w nich czucie.

Robert od lekarza dostał zwolnienie z powodu depresji. Po kilku miesiącach wrócił do pracy sekretarza, ale kilka tygodni później jego umowa wygasła i nie została przedłużona.

Robert jest w terapii. Nie chce rozmawiać o tamtych wydarzeniach, ale je potwierdza. - Też potwierdzam zachowania dyrektora wobec Roberta. I mogę dodać, że sam mam depresję, do której doprowadziły mnie także jego działania i chroniczny stres. Od dwóch lat jestem w terapii - dodaje Mariusz, którego dyrektor w “żarcie” nazwał Shrekiem.

Ale zaznacza, że nie wszyscy mieli z nim trudne relacje. - Były osoby, które mu się nie stawiały, nie dyskutowały i były pozbawione reperkusji. To było głównie grono osób nowoprzybyłych i błogosławionych przez polityków.

Ze wszech stron

Marcin Wąsiewicz też przechodzi klasyczną ścieżkę radiowca od reportera do wydawcy. Jako 25-latek w 2001 roku przenosi się z Radia Łódź do łódzkiego oddziału RMF FM, potem zostaje lokalnym korespondentem.

Następnie jest korespondentem polsatowskich “Wydarzeń” i stacji Polsat News. Pracował tam prawie 11 lat, ale w internecie niewiele zostało po tym śladów. Znaleźć można kilka materiałów z Łodzi: o ataku na studenta z Palestyny; kosztownym peronie, z którego nie jeżdżą pociągi; kamienicy bez wody i toalety.

Koledzy z tamtego okresu pamiętają, że w Polsacie spotkał jeden ze swoich autorytetów dziennikarstwa - Tomasza Lisa. - Marcin stawiał go za wzór, jeśli chodzi o stanowczość, bezkompromisowość, odwagę w podejmowaniu decyzji - wspomina jeden z nich.

Wąsiewicz po latach doda, że w dziennikarstwie chodzi o to, “by nadążać za nowinkami technicznymi, cały czas się szkolić, podglądać innych, próbować swoich sił w różnych warunkach”.

***

“Im więcej ruchu wszechstronnego - rozwijającego i koordynację, i zmysł równowagi - tym lepiej. Nasz ustrój jest bardziej odporny, mniej bezbronny na wszelkie przeciążenia i pozycje jednorodne, które są szkodliwe” - mówi pani doktor z materiału o wadach kręgosłupa.

Gdy Marcin Wąsiewicz zostaje dyrektorem Trójki, wszechstronność w stacji jest zachwiana od kilku lat. Chcąc ją zrównoważyć, któregoś razu zwraca uwagę na dobór ekspertów we flagowej audycji sportowej “Trzecia strona medalu”. 

- Kazał przesłuchać wszystkie odcinki z ostatniego roku oraz wynotować wszystkich ekspertów z mediów komercyjnych i publicznych. Dwa dni to robiłem, a mam przecież inne obowiązki - opowiada Andrzej, dziennikarz sportowy Trójki.

Częściej wypowiadali się dziennikarze mediów komercyjnych, co nie spodobało się dyrektorowi. Zarzucił podwładnym, że oni sami nie występują w innych mediach jako eksperci. - Przez 11 lat komentowałem narciarstwo alpejskie w Eurosporcie i z dnia na dzień odebrano mi na to zgodę - mówi Andrzej.

Wiktor z redakcji słowa dodaje: - Mieliśmy zakaz wypowiadania się gdzie indziej, a on przyczepił się, że nie wypowiadamy się gdzie indziej. Absurd! 

Kolejny zakaz, który podciął skrzydła dziennikarzom, dotyczył łączenia pracy wydawcy i reportera. - Jeśli danego dnia byłeś wydawcą, to miałeś zakaz robienia tego dnia własnych materiałów na antenę. Nie, bo nie i koniec. A reporterzy wydawali programy od poniedziałku do piątku. Był moment, że mieliśmy wielu wydawców i tylko dwóch reporterów. W ogólnopolskiej stacji radiowej! Dla porównania Radio Wrocław miało ich wtedy kilkunastu - mówi Jan, jedna z osób, która pracowała w obu tych rolach.

I jeszcze jedna zasada, wprowadzona w 2023 roku: materiały mogą mieć maksymalnie 2 minuty 30 sekund, bez względu na wagę, głębię czy rodzaj tematu. Ograniczenie to miało sprawić, że na antenie pojawi się więcej muzyki, a za nią przyjdzie więcej słuchaczy.

- Mieliśmy nie wygłaszać na antenie własnych opinii, podczas gdy dawniej w Trójce uczono nas, że mamy być kolorowymi ptakami z własnym zdaniem. Dziennikarstwo wymaga ogromnej kreatywności szczególnie w radiu, gdzie musisz mieć wolną głowę, by narysować coś samym słowem. W Trójce za Wąsiewicza byłeś tłamszony, stresowałeś się, bo mogłeś dostać ze wszech stron, a każde potknięcie mogło wiązać się z obcięciem honorarium - tłumaczy Wiktor.

***

Marcin Wąsiewicz jeszcze jako dziennikarz Polsatu jeździ na obozy dziennikarskie dla młodzieży. Uczy głównie radiowej roboty. - Ich entuzjazm młodzieńczy dużo mi daje - takiej pozytywnej energii. Bo myślę sobie, że każdego dziennikarza dopada rutyna, zmęczenie, a kiedy przyjeżdżam na ten obóz, to cały czas mam poczucie, że jest jakiś sens w pracy dziennikarskiej - mówi w jednym z wywiadów.

Na ostatnią chwilę

W Trójce rutyny nie brakowało. Karuzelę wrażeń zapewniały m.in. pilne telefony, maile i SMS-y do wydawców z nakazami zmian w audycjach za pięć dwunasta.

W teorii wydawcy dzień wcześniej wysyłają do kierownika redakcji plan swoich audycji (zwanych też pasmami). W nich są tematy, nazwiska reporterów, wypowiadających się gości i ekspertów. Kierownik po południu akceptuje plan, a wydawca kończy pracę. W Trójce w praktyce dochodził jeszcze jeden szczebel w drabince, czyli dyrektor Wąsiewicz, który czasem pomijał hierarchię i sam ingerował w audycje. I, jak wspominają wydawcy, robił to także późnymi wieczorami czy bladym rankiem.

- Jak znaleźć nowego gościa na 7 rano, skoro o godz. 22 dyrektor zrzucił ci tego, którego miałeś umówionego? - rozkłada ręce jeden z dziennikarzy. I dodaje: - Wiesz, jaka była odpowiedź dyrektora na to pytanie? “Jak najszybciej”.

Andrzej (ten, któremu zakazano komentować w Eurosporcie) patrzy z politowaniem: - To i tak dobrze, bo mi raz o godz. 6:57 zrzucił materiał, który miał iść na antenie o 7:40. I kazał robić nowy temat, w tym tak zwany wielogłos, czyli znaleźć kilku ekspertów, nagrać ich wypowiedzi, skleić… I to wszystko w 40 minut o 7 rano.

“Stawkę” podbija Jan: - Do mnie, gdy byłem wydawcą, raz zadzwonił o 6:05, czyli już po rozpoczęciu audycji, podważał każdy temat i kazał wszystkie wysłać mu do kolaudacji. W trakcie programu.

13 grudniu 2023 roku po godz. 23 dyrektor Wąsiewicz zadzwonił do prowadzącego audycję Michała Margańskiego. Nakazał mu natychmiast zejść z anteny, bo dziennikarz akurat emitował składankę śmiesznych wpadek dawnych Trójkowiczów, którzy “za PiS-u” odeszli z radia. W pół słowa ucichł, a do północy w Trójce grano muzykę.

***

Po wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2015 r. władzę w Polsce przejmuje Prawo i Sprawiedliwość. W kwietniu 2016 r. Marcin Wąsiewicz odchodzi z Polsatu i wraca tam, gdzie zaczynał - do Radia Łódź.

Jego ówczesny redakcyjny kolega Wojciech Muzal, dziś dziennikarz Radia TOK FM, wspomina, że Wąsiewicz miał pasję do radia. - W odróżnieniu od wielu ludzi w redakcji, z nim zawsze mogłem pogadać o zmianach, wyzwaniach, snuliśmy wizje nowoczesnego radia. Potrafiliśmy od rana do wieczora dyskutować o tym, co można fajnego zrobić w Radiu Łódź. Wtedy, gdy Marcin wrócił do stacji, sam czułem, że jestem na fali, mogę zmieniać świat. To było coś mobilizującego.

marcin-wasiewicz.jpg
Marcin Wąsiewicz na spotkaniu ze studentami w Kielcach, styczeń 2019, fot. Instytut Dziennikarstwa i Informacji UJK

W styczniu 2018 roku Marcin Wąsiewicz i dziennikarz RŁ Tomasz Bilicki są gośćmi studentów Instytutu Dziennikarstwa i Informacji Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Temat spotkania: „Uczciwe dziennikarstwo – między manipulacją a relacją”.

“Wąsiewicz zaznaczył, że dziennikarstwo musi być rzetelne. Należy pamiętać o tym, by nigdy nie krzywdzić drugiej osoby lub organizacji, której dotyczy dany materiał. Coraz częściej zapomina się, że słowem można zranić” - czytamy w relacji z tego wydarzenia.

***

- Nie pamiętam, żeby spotkał się z całym zespołem. Czasem dzwonił z poleceniami, ale to był przede wszystkim mistrz opresji przez maila. I nie mówił wprost, o co mu chodzi. Tłumaczył tak, żeby nie wytłumaczyć - mówi Andrzej z redakcji sportowej. Raz dyrektor powiedział mu, że ma się wystrzegać błędów językowych. Gdy spytał, o jakie błędy chodzi, usłyszał, że ma sobie posłuchać swej ostatniej audycji, skoro nie wie.

Do zmuszania do takich domysłów jeszcze wrócimy. Innym, jak nazywają Trójkowicze, narzędziem opresji obok obcinanych wypłat był grafik. Czyli rozpiska, kto wydaje, prowadzi audycje i realizuje materiały.

Po pierwsze zatem grafik jest jak lista płac. Kto się w nim pojawi, wie, że będzie miał co robić - za realizację materiałów i wydawanie są ekstra honoraria.

Po drugie grafik dyktuje rytm kolejnego tygodnia. - Grafik często był wysyłany w piątek późnym popołudniem. Dopiero wtedy dowiadywałem się na przykład, że w poniedziałek o 9 rano mam trzygodzinne pasmo popularno-naukowe, do którego zapraszamy naukowców. A który profesor siedzi na uczelni w piątek po południu? Jeśli nie masz numeru jego komórki i jeśli jej nie odbierze, a przecież jest weekend, nie masz gości. Oczywiście każdy dziennikarz ma swoich stałych ekspertów, którzy zawsze odbiorą i przyjdą do programu. Ale z takich ludzi korzysta się w ostateczności, a nie za każdym razem - tłumaczy Jan.

Z dziennikarskiego punktu widzenia szukanie w weekend ekspertów do poniedziałkowego programu jest niczym szukanie igły w stogu siana. I to z zawiązanymi oczami.

Jan: - Często ten grafik ustalony był nie na cały tydzień, a na 3-4 dni, a reszta była dosyłana później. Ale to że grafik został wysłany, i tak nie znaczyło, że już obowiązuje. On był zmieniany także w trakcie jego obowiązywania.

Grafik miał też według Trójkowiczów funkcję informacyjną. Trzy nieobecności w tygodniowych grafikach z rzędu oznaczać miały nieformalne zawieszenie. - Nieformalne, bo on zwykle o nich nie informował, nie mówiąc już o podaniu przyczyny. Po prostu człowiek z grafiku dowiadywał się, że znów nie jest wpisany na żadne audycje i nie będzie miał co robić - mówi Mariusz. W takich przypadkach, dodaje, trzeba było iść do kierownika redakcji z prośbą, by zostać odwieszonym.

***

“Dziennikarz ma się kojarzyć z bezstronnością, obiektywizmem, by zawsze być gotowym na przeprowadzenie rozmowy z przedstawicielem każdej grupy społecznej, np. prezesem przeciwnej drużyny piłkarskiej lub politykiem z partii, której nie popiera i aby w trakcie tej rozmowy nikt z odbiorców nie zorientował się, że dziennikarz nie popiera tego zespołu albo tej partii” - czytamy w relacji ze spotkania Wąsiewicza ze studentami w Kielcach.

Mailoza

Te słowa kontrastują z niektórymi jego działaniami w Trójce. Bo wydawca Mariusz pamięta, że co najmniej raz wiedział, za co został “zawieszony”. Puścił audycję o komiksach, w której była mowa m.in. o Sknerusie McKwaczu. Padły więc takie słowa jak “kaczka” i “sknera”.

 - Przez kolejne dwa miesiące nie mogłem wydawać, więc automatycznie moja pensja zmniejszyła się o połowę. Za co zawieszenie? Usłyszałem tylko, że jestem nieprofesjonalny - opowiada Mariusz.

I dodaje: - Dyrektor pytał, czy sprawdziłem, kim są goście, których wpuszczam na antenę. Nie mówił, pod jakim kątem to robić. W domyśle miałem nauczyć się autocenzury i wpuszczać tylko gości wygodnych dla władzy.

***

Gdy Marcin Wąsiewicz wraca do Radia Łódź w 2016 roku, obejmuje fotel dyrektorski. To jego pierwsze stanowisko kierownicze w życiu. Dostaje je niedługo po przejęciu rządów przez PiS, który robi czystkę w mediach publicznych. Jednak według Wojciecha Muzala nie wprowadza wtedy politycznej cenzury.

Choć gdy dopytuję o szczegóły, podaje wyjątek: - Ale spróbuj tknąć czegoś, co dotyczy Glińskiego albo Ministerstwa Kultury… - mówi Muzal. Polskie Radio i wszystkie jego spółki są pod Ministerstwem Kultury, którym za PiS rządził Piotr Gliński.

marcin-wasiewicz-lodz.png
Marcin Wąsiewicz w czasie gdy był dyrektorem Radia Łódź, czerwiec 2019, fot. YT/Bedeker Łódzki

- W takich sytuacjach zwykle byłeś wzywany przez Wąsiewicza do gabinetu. Musiałeś jednak czekać, aż cię przyjmie. Miałeś więc gonitwę myśli: co tym razem, gdzie popełniłeś błąd? To czekanie potęgowało poczucie zagrożenia. Aż w końcu zaprosił cię na rozmowę do środka. Wchodzisz, a on mówi, że przyszła skarga w sprawie audycji. I pokazuje maila z jakiegoś adresu typu “włodek56”. I się okazuje, że temu “włodkowi” wyjątkowo się nie podoba akurat to, co padło na antenie na przykład na temat resortu kultury.

W lipcu 2021 r. temat politycznych związków podejmie poseł KO Krzysztof Piątkowski na sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. - Czy prawdą jest, że były dyrektor programowy Marcin Wąsiewicz ma powiązania z panią poseł Lichocką i czynnie uczestniczył w jej kampanii wyborczej? - pyta Piątkowski w obecności posłanki PiS, która jest też członkinią Rady Mediów Narodowych.

- Takie informacje przekazali mi wtedy dziennikarze Radia Łódź. Do dziś nie doczekałem się odpowiedzi. Fakt, że tego nie zdementowali, może wskazywać, że jest to prawda - mówi mi po latach Piątkowski.

- Pomysł, że jakikolwiek dziennikarz uczestniczył w mojej kampanii wyborczej jest absurdalny dla każdego, kto mnie zna - zaznacza od razu Joanna Lichocka, gdy ją o to pytam.

I wymienia: raz Wąsiewicza widziała wśród wielu dziennikarzy podczas debaty Radia Łódź w Sieradzu. Drugi raz gdy Rada Mediów Narodowych podjęła decyzję o zmianie prezesa Radia Łódź. - Wówczas podczas posiedzenia rady rozmawiałam z nim wraz z innymi członkami Rady Mediów Narodowych. Było to długo po kampanii - tłumaczy posłanka. I radzi mi, by “lepiej nie polegać na plotkach, którymi atakują się politycy rywalizujących partii”.

***

- Oj, aż mnie zimny pot oblał. Tylko nie pod nazwiskiem, nie chcę mieć z nim już nic wspólnego - mówi na wstępie Jerzy, po 40-tce, kiedyś Radio Łódź, obecnie w jednej z ogólnopolskich stacji telewizyjnych. - Dr Jekyll i mr Hyde. Nie do przewidzenia w swoich zachowaniach.

I przypomina sobie, że w okolicach 2017-18 roku dyrektor popadł w konflikt z redakcją. - Chodziło o jego styl zarządzania. Niegrzecznie się odzywał, wiecznie wypisywał maile, w których czepiał się na siłę materiałów, obcinał honoraria. Część pracowników podpisała pismo do prezesa Radia Łódź, by jakoś wpłynął na Wąsiewicza, odbył rozmowę wychowawczą. Poskutkowało, na jakiś czas się uspokoił - mówi Jerzy.

Na jakiś czas, bo do jednego z kolejnych konfliktów doszło ponad trzy lata później. Sprawa dotyczyła jednej z dziennikarek, która od lat - za zgodą radiowych przełożonych - prowadziła też program w lokalnej telewizji. W jednym z odcinków miała pojawić się reklama firmy medycznej.

Do redakcji Radia Łódź przychodzi anonim. Ktoś skarży się na udział dziennikarki w telewizji. Pyta, czy nie wzmacnia tym przekazu reklamowego. To zapala lampkę dyrektorowi Wąsiewiczowi. Przesyła skargę na swoją podwładną do Rady Etyki Mediów. I krytykuje ją w mediach branżowych.

Dzwonię do rzeczonej dziennikarki. Prosi o dzień do namysłu. Nazajutrz mówi, że nie jest gotowa. - Jestem po terapii. Wydawało mi się, że przepracowałam ten temat, ale okazuje się, że nie. Wczoraj po pana telefonie odżyły złe wspomnienia i strach. To zbyt duża trauma, nie czuję się na siłach, by o tym rozmawiać - wyjaśnia dziennikarka. I dodaje: - Życzmy sobie nawzajem, aby jak najmniej takich osób było w naszym otoczeniu i pracy.

Zderzaki

W dniu, w którym Wąsiewicz krytykuje w branżowych mediach swoją dziennikarkę, w Radiu Łódź dochodzi do dramatycznych wydarzeń. - Gdy pojawił się ten artykuł, akurat miała dyżur w radiu. Była tak roztrzęsiona, że nie była w stanie dalej czytać serwisu - wspomina Jerzy. - Prezes stacji wstawił się za nią, a dyrektor Wąsiewicz interweniował w branżowych mediach, by złagodzono ton jego wypowiedzi.

Sprawy idą jednak za daleko, w redakcji panuje otwarty bunt, część kierowników grozi odejściem. Dzień później Marcin Wąsiewicz informuje, że to on odchodzi.

Po miesiącu ze stanowiskiem, decyzją Rady Mediów Narodowych, żegna się także prezes Dariusz Szewczyk. Wniosek w tej sprawie zgłosiła Joanna Lichocka. Robert Kwiatkowski, także członek RMN, nie pamięta samych przyczyn jego odwołania: - Ale pamiętam, że zmiana prezesa odbywała się w dziwacznych okolicznościach i pan Szewczyk miał prawo czuć się pokrzywdzony.

To między innymi tego konfliktu dotyczyło posiedzenie sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu w lipcu 2021 r. “W jaki sposób funkcję redaktora naczelnego rozgłośni może sprawować osoba bez żadnego doświadczenia w pracy dziennikarskiej? Czy prawdą jest to, że przyczyną odwołania pana prezesa Szewczyka był fakt, że stanął po stronie załogi w jej konflikcie z dyrektorem programowym, panem Marcinem Wąsiewiczem i doprowadził do złożenia przez niego rezygnacji?” - pyta wtedy poseł Krzysztof Piątkowski z KO.

Kilka miesięcy później, w grudniu 2021, Marcin Wąsiewicz zostaje dyrektorem radiowej Trójki. “Dobry dziennikarz i reporter, ale fatalny szef. Nie umiał zarządzać zespołem” - cytuje wtedy anonimowego dziennikarza Radia Łódź branżowy magazyn Press. Trzy miesiące później ten sam periodyk pisze: “[Dziennikarze Radia Łódź] opowiadają, że Wąsiewicz nie panował nad swoimi emocjami, a radiem zarządzał za pomocą wiadomości mailowych”.

Odwołany prezes zostanie wicedyrektorem w jednym z łódzkich muzeów. W rozmowie z Wirtualnymi Mediami powie, że nie wraca do mediów, bo “praca w muzeum jest spokojniejsza”. Rok później umrze w wieku 69 lat.

***

W radiowej Trójce względny spokój nastawał podczas urlopów dyrektora. Pracą kierował wtedy szef redakcji słowa Marcin Darmas. Przyszedł w maju 2022 r. z TVP World, gdzie sam był dyrektorem. Wcześniej publikował m.in. w portalu Fronda.pl, na stronie Tygodnika TVP, miał program w TVP Kultura i był sekretarzem redakcji "Teologii Politycznej Co Tydzień".

Nie miał doświadczenia w radiu, jednak jak mówią Trójkowicze, miał całkiem odpowiednie podejście do ludzi. Uwagi dyrektora często zatrzymywały się na nim niczym na zderzaku. - Stawał w naszej obronie, to pozytywna postać w tej historii. Nie zdarzyło mi się, by wyładował na mnie złość po tym, gdy sam dostał burę od dyrektora. To największa jego zaleta - ocenia Jan.

To właśnie do Marcina Darmasa dziennikarze szli, gdy z grafiku wywnioskowali, że są zawieszeni. On ich “odwieszał”. - Darmas był przy tym, jak Wąsiewicz nazwał mnie Shrekiem. Wstawił się wtedy za mną. Powiedział mu, że nie powinien był tak się do mnie zwracać - mówi wydawca Mariusz.

Jednak na sam koniec, w styczniu tego roku dobre wrażenie się nieco zatarło. Jak mówią Trójkowicze, zawiedli się na Darmasie, gdy w pożegnalnym mailu nazwał dyrektora Wąsiewicza “wzorem dziennikarstwa”.

Marcina Darmasa udaje mi się złapać telefonicznie. “Jest bardzo daleko od kraju”, nie chce rozmawiać o Trójce, wypowiedzenie złożył w grudniu i już tam nie pracuje. - Było, minęło - ucina.

Dawid Wildstein, do grudnia wicedyrektor Trójki, jest bardziej rozmowny: - Nie mogę powiedzieć, że spędzałem z dyrektorem Wąsiewiczem 100 proc. czasu, ale przy wszystkich sytuacjach, przy których byłem, zachowywał się w sposób uczciwy. Z mojej perspektywy to był bardzo dobry szef, dobrze mi się z nim współpracowało. Momentami mógł sprawiać wrażenie oschłego, ale bardzo dbał to, by pracownicy byli traktowani w sposób uczciwy i to jest dla mnie w tej chwili najistotniejsze.

Wicedyrektorem był przez półtora roku. Nikt nie zgłaszał do niego uwag wobec atmosfery w radiu. - Gdyby ktoś się do mnie zgłosił, moim obowiązkiem byłoby przekazanie tego dalej. Nie było zgłoszeń dotyczących dyrektora. W Trójce pracowaliśmy nad wieloma pomysłami, często się nie zgadzaliśmy, ale nie wykraczało to poza normalną dyskusję redakcyjną - podkreśla Dawid Wildstein.

- Komu mieliśmy zgłaszać? Przecież to wszystko byli ludzie rządu. A sądy też wiadomo, jakie i czyje były przez te 8 lat - odpiera krótko Anita.

***

- Tak, w Radiu Łódź to ja byłem takim zderzakiem - przyznaje Wojciech Muzal, dziś w TOK FM, ale od sierpnia 2019 kierownik redakcji RŁ, czyli de facto prawa ręka dyrektora.

- Poprzedni kierownicy często wyrażali wolę szefostwa, a ja chciałem być podmiotowy. Gdy on interweniował w sprawie materiałów, to zadawałem pytania, a nie szedłem bezmyślnie z burą do pracownika. Odpowiedzialnością osoby na moim ówczesnym stanowisku było nie budzić niepokoju w załodze. Mówiłem, by komuś dał spokój, bo ja wezmę “to” na siebie. Starałem się rozwiązywać problem i oczyszczać atmosferę. Z pół roku działało moje gaszenie pożarów i kompromisy, aż doszło do nieuchronnej próby sił.

Poszło o materiał dotyczący Ministerstwa Kultury. Muzal, wiedząc, że to delikatny temat, wysłał do akceptacji dyrektorowi dźwięki i tekst z ryzykownego materiału. Dostał odpowiedź “OK”. Trzy dni później został wezwany na dywanik i zapytany przez dyrektora, kto pozwolił na emisję materiału.

Minister kultury Piotr Gliński podczas sejmowej komisji ds. kultury, grudzień 2023, fot. Wojciech Olkusnik/East News
Minister kultury Piotr Gliński podczas sejmowej komisji ds. kultury, grudzień 2023, fot. Wojciech Olkusnik/East News

- Mówię mu “Marcin, to byłeś ty”. On stwierdził, że to była zasadzka z mojej strony, by bezmyślnie to klepnął - wspomina Muzal. - To pokazało, że sam nie mógł być pewien, czym narazimy się ministerstwu. Jak się potem okazało, zdarzyło się to na półmetku mojego bycia kierownikiem. Od tamtej pory każdego dnia rósł we mnie stan chronicznego napięcia, bo coraz częściej zaczęły się powtarzać dziwne sytuacje, nieprzewidywalne zachowania.

Jak mówi, kilkakrotnie zdarzyły się maile z instrukcjami do audycji z biura prasowego Ministerstwa Kultury. - Zdarzały się też interwencje ze strony resortu, o których informowano mnie ustnie. Gdy dyrektor wzywał mnie na dywanik, proponowałem, że zadzwonię do ministerstwa, wyjaśnię. Nigdy nie było mi to dane - mówi Wojciech Muzal.

I przyznaje, że mimo prób ochrony zespołu, czasem dostawało się także i jego bezpośrednim podwładnym: - Młodzi mieli lżej. Przełożony chciał coś udowodnić najczęściej pracownikom mniej więcej równym stażem. To też nie tak, że dzień w dzień były awantury na forum redakcji. Nie, redakcja jakoś tam pracowała. Jego toksyczne zachowania dotyczyły zawsze jakiegoś wycinka zespołu, jednej, dwóch osób. I zmieniał sobie “obiekt zainteresowań” co kilka tygodni.

- Nie do zniesienia był brak możliwości przewidzenia, co tym razem się stanie i z jakiego powodu. Sami już szukaliśmy problemów, byle tylko domyślić się, za co szef może tym razem się do nas przyczepić. To była postępująca autokontrola tego, co robimy, by nie narazić się na strzał - mówi Muzal.

Jeśli antenowo nie było się o co przyczepić, pojawiały się inne problemy. O nierówną liczbę wypracowanych godzin przez ludzi; o powody wypożyczania samochodów służbowych; o to, że reporter przyniósł newsa, chociaż miał dzień wolny…

Wojciech Muzal tłumaczy mechanizm, w który sam wpadł: - Jesteś coraz bardziej zaangażowany w pracę, ale coraz częściej jesteś za coś opieprzany. To powoduje kryzys poczucia własnej wartości. Nie cieszysz się już z lepszego wynagrodzenia, z wyjścia do kina. Idziesz na koncert i co chwilę sprawdzasz skrzynkę, bo boisz się, że dyrektor wysłał ci maila. I wtedy myślisz, że może to ty się nie nadajesz, może to ty jesteś popieprzony. Ale nie. Okazuje się, że każda osoba z redakcji, którą znasz na tyle dobrze, by usiąść z nią i pogadać, ma tak samo.

Kierownikiem był do października 2020 roku. Dyrektor znalazł wtedy jego następcę. Stało się to po tym, jak Muzal sam kilkukrotnie chciał zrezygnować, ale za każdym razem odwodził go od tej decyzji m.in. sam Wąsiewicz. Jak mówi, odszedł, bo nie potrafił dłużej godzić dobra redakcji z oczekiwaniami swojego bezpośredniego przełożonego.

- Gdyby jego zachowanie dało się chociaż zamknąć w jakichś ramach czasowych, to już byłoby coś. Niech wykazuje aktywność od poniedziałku do piątku w godzinach 9-17, ale potem niech da ludziom żyć swoim życiem - wzdycha Wojciech Muzal. - MIałbym o wiele mniej stresu. Wiedziałbym, że w tych godzinach idę na walkę, a potem mam spokój. Tymczasem jestem na imprezie u znajomych, godzina 23 i stoję na mrozie na balkonie, wysłuchując jego tyrad. A potem jest tydzień spokoju, więc dzwonimy po sobie z ludźmi z redakcji i zastanawiamy się, co się stało. I czy może tak już zostanie?

***

Marcin Wąsiewicz po aferze z dziennikarką radia występującą w telewizji odchodzi z Radia Łódź. W sierpniu 2021 r. zostaje kierownikiem redakcji słowa w Trójce, a w grudniu jej dyrektorem.

Dyrektor

Spotykamy się w restauracji w Pałacu Kultury i Nauki. Po godzinie rozmowy po raz pierwszy się uśmiechnie. Po półtorej godzinie odłoży na stół okulary i chyba się nieco rozluźni. Po trzech godzinach powie, że nie zabiegał o stołek dyrektorski, ale otrzymał propozycję, więc ją przyjął.

Wytrzymał do końca, ale droga była wyboista.

Trójkę przejął w grudniu 2021 z przekroczonym przez wysokie pensje budżetem bieżącym i obciętym przyszłorocznym. Mimo to w 2022 i 2023 roku udało mu się zmieścić w budżetach. - Od samego początku wiedziałem, że to są publiczne pieniądze. Tam, gdzie odpowiadałem za ich wydawanie, starałem się robić to odpowiedzialnie. Tak, by móc spać spokojnie i móc się wytłumaczyć z każdej złotówki w razie audytu lub kontroli NIK-u - mówi mi Marcin Wąsiewicz.

***

Przez pół roku analizował kwity honoracyjne, aż wprowadził zmiany: - Nie mogliśmy dłużej pozwolić sobie na obowiązywanie dotychczasowych stawek. Zlikwidowałem kominy płacowe i dysproporcje w wynagrodzeniach pracowników czy współpracowników. Gwiazda telewizyjna Anna Popek dostawała za swój program tyle samo, ile inni pracownicy Trójki za swoje.

Nie przesłuchiwał osobiście wszystkich materiałów. Najpierw wyceniają je autorzy i wydawcy, później weryfikuje to kierownik i dopiero potem dyrektor. Ten ostatni nazywa to “niewdzięczną rolą pilnowania kasy”. 

- Różnicowałem honoraria, bo oceniałem zaagnażowanie. Jeden wejdzie do studia, nagra swoją opowieść, nie wykorzystując do tego żadnego dźwięku. Nawet nie pokwapi się osobiście nagrać kogoś podczas konferencji. Gdzie tu jest autorskość, skoro mówimy o honorarium autorskim? Nie było mojej zgody, żeby za taki materiał płacić tyle samo, co reporterowi, który bierze mikrofon do ręki, wychodzi na ulicę, rozmawia z ludźmi i robi taki materiał pół dnia - wyjaśnia Wąsiewicz. Dlatego “niekiedy dokonywał korekt, bo nigdzie nie ma zapisu w regulaminie, że to jest ryczałt honoracyjny, czyli stała stawka”.

Za to - zgodnie z regulaminem radia - dyrektor ma prawo podnieść maksymalną stawkę honorarium (maksymalnie do 50 proc.). I takich sytuacji były “setki, jeśli nie tysiące w ciągu tych dwóch lat”. Dawał też premie. Co miesiąc przeznaczał na nie kilkanaście tysięcy złotych. I zapewnia, że nie miał pupili w tej kwestii.

Zaznacza, że zarabiał “mniej niż jego zastępca Dawid Wildstein” (31 tys. zł). Zresztą o jego zarobkach sam dowiedział się z mediów. Według moich informacji Wąsiewicz dostawał około jedną trzecią mniej. Jednak moje pytanie, czy Wildstein był politycznym wysłannikiem mającym pilnować go jako dyrektora, Wąsiewicz zbywa milczeniem. Ale zaznacza, że “potrzebował zastępcy, a nazwiska Wildstein chyba nie trzeba przedstawiać”.

***

- Oczekiwania zarządu Polskiego Radia - zbieżne z naszymi - były takie, by Trójka była anteną muzyczno-słowną, a nie na odwrót. Miała być przyjazną, optymistyczną anteną kierowaną do młodszego, aktywnego słuchacza. To była zmiana filozofii, bo potrzebny był reset po wydarzeniach z 2020 roku [zdjęcie piosenki Kazika z listy przebojów]. Wiedziałem, że nie może być powrotu do starej Trójki - wyjaśnia mi założenia Marcin Wąsiewicz. - Osobom z dawnego zespołu w większości złożyliśmy jakieś oferty. Niektórzy chętnie je przyjęli i byli aktywni, inni niechętnie, bo chcieli głównie przeczekać ten okres, czekali na - w ich ocenie - lepsze czasy.

***

Były dyrektor przyznaje, że bezpośrednio ingerował w materiały i zdarzało mu się to robić późno lub w trakcie audycji. Tłumaczy to specyfiką planowania następnego dnia w radiu.

Trójka ma dziennie pięć pasm - poranne, przedpołudniowe itd. Za każde z nich odpowiada inny wydawca i każdy z nich samodzielnie je planuje, po czym plan wysyła do kierownika redakcji słowa, a ten do dyrektora.

Pomysły do wydawców spływają o różnych porach, plany od wydawców do kierownika tym bardziej, więc dyrektor całość dostaje dopiero na koniec dnia. Potem powinien to jeszcze przesłać do ówczesnych prezes Polskiego Radia Agnieszki Kamińskiej oraz dyrektorów wszystkich stacji Polskiego Radia. Następnego dnia o 9 rano odbywało się kolegium z udziałem dyrektorów i Kamińskiej. To była “ostatnia instancja w podejmowaniu kolegialnych decyzji programowych”.

Była prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska, grudzień 2023, fot. Pawel Wodzynski/East News
Była prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska, grudzień 2023, fot. Pawel Wodzynski/East News

Dlatego dyrektor Wąsiewicz dopiero wieczorami mógł zgłaszać uwagi. A telefony o bladym świcie? - Jeśli prosiłem któregoś wydawcę o przesłuchanie lub przesłanie mi materiału wieczorem, to zwykle już nie odpowiadał. Starałem się to uszanować i ponownie prosiłem o to samo rano. Zwykle okazywało się, że wieczorem materiał po prostu jeszcze nie był gotowy. Wydawcy różnie pracowali. Niektórzy przygotowywali poranny program do późnego wieczora, a niektórzy robili to rano tuż  przed samą audycją. To ostatnie uważam za odważne podejście.

Dublowanie tematów to według dyrektora kolejny powód jego ingerencji w materiały. - Nie byliśmy w stanie wypracować skutecznego modelu i przepływu informacji, mimo że plany codziennie były wysyłane do wszystkich członków redakcji. Każdego dobrą wolą było to, czy przeczyta je ze zrozumieniem - mówi Wąsiewicz.

I dodaje: - Zależało mi na tym, żeby słuchacz nie miał radia wtórnego, które informuje o tym, co wszyscy już powiedzieli. Pracuję 30 lat w mediach, przez większą część tego czasu byłem czynnym dziennikarzem i reporterem. Mam wrażenie, że czuję dziennikarstwo, informację jak mało kto. Jeśli chodzi o formę radiową czy o to, w jaki sposób opowiedzieć na dany temat, to wszyscy zdawali się na moje doświadczenie. Moje korekty materiałów to nie była surowość, lecz dbałość o antenę.

***

Grafik według Marcina Wąsiewicza nie był wywracany do góry nogami. Każda decyzja personalna miała uzasadnienie merytoryczne. Z grafiku można było wylecieć np., jeśli ktoś zaspał lub nie przyjechał na audycję, bo… nie spojrzał w aktualnym grafiku, że ma ją wpisaną. - I każda osoba nieuwzględniona w grafiku powinna być uprzedzona, dlaczego tak się dzieje. Czy tak było? Żyję w przekonaniu, że moi kierownicy przekazywali te uwagi - mówi Wąsiewicz. Nie nazywa tego zawieszeniami i nie pamięta, by kogoś nie wpisał w grafik za audycję o Sknerusie McKwaczu.

Z kolei uwag do materiałów były dyrektor nie przekazywał osobiście, lecz SMS-em albo telefonicznie, bo tego wymaga specyfika radia, które jest żywe, szybkie. Z tego samego powodu kontaktował się bezpośrednio z dziennikarzami, jeśli - jak podkreśla - “nie było czasu na stosowanie hierarchii”.

Nie robił też zebrań dla wszystkich Trójkowiczów, bo informacje z nich wyciekały do branżowych mediów. - Przez większość zespołu byłem traktowany jak obcy, kolejny dyrektor pewnie w ich mniemaniu z nadania, którego trzeba przeczekać. Miałem świadomość tego, w jakich warunkach pracuję.

A sytuacja z nazwaniem pracownika Shrekiem? Tłumaczy, że to była luźna rozmowa o tym, kto kogo przypomina z postaci filmowych. Ale jeśli kolega poczuł się obrażony, to dyrektor przeprasza.

***

- Wyzwaniem był każdy dzień. Brałem pod uwagę historię i nigdy nie wiedziałem, jak długo utrzymam się na stanowisku dyrektora. Dwa lata w tych okolicznościach można uznać za sukces - mówi Marcin Wąsiewicz.

Drugi raz propozycji dyrektorskiej by nie przyjął z powodów osobistych, ale dzięki temu doświadczeniu “jeszcze lepiej wie, jacy potrafią być ludzie”. - Rozumiem wrażenie pracowników, ale tylko ja wiem, w jakich okolicznościach przyszło mi pracować i kierować Trójką. Chciałbym to zostawić dla siebie. Co było w Vegas, zostaje w Vegas. Przyjąłem tę propozycję i, jakkolwiek to może zabrzmieć, w poczuciu odpowiedzialności za zespół i Trójkę w żadnym momencie nie zrezygnowałem. Zawsze jego dobro i dobro anteny były dla mnie najważniejsze - mówi Marcin Wąsiewicz.

Obecnie odpoczywa, ale obiecał sobie, że jeśli miałby zostać w mediach, to we własnych. - Nie spodziewam się ofert pracy z rynku. To jest cena tego, że byłem dyrektorem Trójki w ostatnich latach - podsumowuje.

Sukcesy

Pytam dawnych podwładnych Marcina Wąsiewicza, co dobrego zrobił podczas swych rządów. Trójkowicze - rozmawiamy półtora miesiąca po odejściu dyrektora - twierdzą, że nie da się znaleźć takich rzeczy.

Wojciech Muzal 3,5 roku po odejściu z Radia Łódź wymienia: stworzenie stacji Radio Łódź Extra i Radio Łódź nad Wartą (to drugie na miejscu współtworzył Muzal), podniesienie jakości multimediów, mocny nacisk na materiały wideo, poza tym niegdyś relacja z Oscarów prosto z Hollywood i powołanie do życia Debich Studio, czyli cyklu radiowych koncertów.

Gdy Marcin Wąsiewicz w lutym 2016 roku obejmował stanowisko dyrektora Radia Łódź, stacja miała słuchalność na poziomie 3,6 proc. W marcu 2021 r., gdy odchodził, stacji słuchało średnio 2,5 proc. odbiorców (spadek o 30 proc.).

Kilka miesięcy później został dyrektorem Trójki. Stacji w całej Polsce słucha wtedy średnio 1,6 proc. słuchaczy. W ciągu dwóch lat na stołku dyrektorskim udaje mu się podnieść ten wynik do 2 proc. w styczniu 2024 r. (wzrost o 25 proc.).

Sam Wąsiewicz przyznaje, że słuchalność mogła być lepsza. Z sukcesów swoich i zespołu wymienia likwidację kominów płacowych, powrót Trójki do rankingów cytowalności, wskoczenie na podium stacji radiowych w 2023 r. pod względem przychodów z reklam, rozwinięcie mediów społecznościowych, realizację Śniadań w Trójce w formie audio-wideo oraz wyłączny patronat medialny nad festiwalem EnergaCAMERIMAGE.

***

Jeszcze będąc dyrektorem Trójki, Marcin Wąsiewicz rozpoczął studia na łódzkiej Uczelni Nauk Społecznych. Jak dowiadujemy się z portalu LinkedIn, wybrał kierunek o nazwie Executive MBA. Uczelnia na swojej stronie reklamuje go jako “elitarne studia podyplomowe skierowane do managerów, kadry kierowniczej różnego szczebla, a także pracowników skoncentrowanych na rozwoju osobistym i awansie zawodowym”. Według LinkedIn skończy je w aktualnym miesiącu, marcu 2024.

***

Od połowy stycznia Trójka ma nowe szefostwo. Jak jest teraz? - Faktycznie dostałem już jeden opierdziel od wicedyrektora Nogasia - mówi wydawca Mariusz.

Od lewej: Agnieszka Szydłowska, Bartosz Gil, Michał Nogaś i Ernest Zozuń w maju 2020 po posiedzeniu sejmowej komisji ws. Trójki. Szydłowska i Nogaś 4 lata później obejmą stery w stacji. Fot. Piotr Molecki/East News
Od lewej: Agnieszka Szydłowska, Bartosz Gil, Michał Nogaś i Ernest Zozuń w maju 2020 po posiedzeniu sejmowej komisji ws. Trójki. Szydłowska i Nogaś 4 lata później obejmą stery w stacji. Fot. Piotr Molecki/East News

Michał Nogaś to ten, który 8 lat temu odszedł z Trójki, gdy nastał PiS, i przepracował ten okres w “Gazecie Wyborczej” i Radiu Nowy Świat. Wraz z Agnieszką Szydłowską, która została dyrektorką Trójki, mają być wiatrem zmian.

- Przyszedł do mnie i powiedział, że jak jeszcze raz powiem do niego per panie dyrektorze, to będę miał wielkiego minusa - dodaje Mariusz.

“Do lat stu człowieka obowiązuje dbałość o swoją postawę. Higiena kręgosłupa jest szalenie istotna” - mówi pani doktor na koniec materiału “Prostowanie” z 1990 roku.

JAKUB WĄTOR