Wiadomosci.Goniec.pl > Polityka > TVP w służbie rządzącym. Prawo i Sprawiedliwość zbudowało drugi sztab wyborczy [OPINIA]
Karol Gąsienica
Karol Gąsienica 20.09.2023 17:27

TVP w służbie rządzącym. Prawo i Sprawiedliwość zbudowało drugi sztab wyborczy [OPINIA]

Michał Kołodziejczak i Michał Rachoń przed siedzibą TVP
Michał Kołodziejczak/Twitter

Wybory parlamentarne odbędą się w Polsce już za niecały miesiąc, kampania wyborcza z każdym dnie staje się coraz bardziej ostra, a momentami wręcz prymitywna. Tak było choćby wczoraj przed siedzibą TVP w Warszawie, kiedy Michał Rachoń robił wszystko, by uniemożliwić Donaldowi Tuskowi prowadzenie jego konferencji prasowej. Problem w tym, że obecnie w Polsce w kampanię wyborczą zaangażowane są nie tylko partie polityczne, ale także media, w tym wypadku te publiczne, utrzymywane z pieniędzy wszystkich podatników. Prawo i Sprawiedliwość uczyniło z telewizji publicznej swój sztab wyborczy i chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Przykre jest jednak to, że nieprzyzwoita działalność TVP nikogo już w naszym kraju nie zaskakuje. 

Telewizja publiczna stała się telewizją rządową

Plan Prawa i Sprawiedliwości na media publiczne był znany od początku, a politycy obozu rządzącego po przejęciu władzy bardzo szybko przeszli od słów do czynów. Najważniejsza była oczywiście wymiana kadr, tak by przekaz partyjny nie był kwestionowany przez nikogo z wewnątrz. Tak się stało, a nad wszystkim przez wiele lat czuwał niezawodny człowiek prezesa Jarosława Kaczyńskiego, czyli Jacek Kurski. Prawo i Sprawiedliwość nawet nie starało się zachować pozorów pluralizmu, jednak mało kto spodziewał się chyba tego, jak niewiele "nowa" TVP będzie miała wspólnego z rzetelnym i niezależnym dziennikarstwem.

Po tych wszystkich zmianach otrzymaliśmy produkt, z którym mamy do czynienia dzisiaj. A jak ten produkt wygląda dokładnie? Nie potrzeba wcale wielu godzin badań nad przekazem TVP, żeby przekonać się, jak bardzo jest on uzależniony od przekazu partyjnego. Wystarczy obejrzeć choćby jedno wydanie "Wiadomości" TVP. Wydaje się, że pracownicy telewizji, w założeniu publicznej, już nawet nie starają się nikogo przekonywać o swojej niezależności. Podczas trwającej kampanii można by wręcz odnieść wrażenie, że w TVP trwa wyścig o to, kto wystawi lepszą laurkę partii rządzącej albo kto mocniej uderzy w Donalda Tuska i opozycję.

Według danych, które na swojej stronie zamieszcza sama TVP w drugim kwartale tego roku politycy Prawa i Sprawiedliwości mieli łącznie 252 godziny na prezentowanie siebie i swoich poglądów na antenie Telewizji Polskiej. W tym samym czasie przedstawiciele największej w Polsce partii opozycyjnej mieli taką możliwość przez zaledwie… 10 godzin. Różnica jest ogromna, ale stronniczość TVP to nie tylko kwestia zapraszania do programów publicystycznych tych czy innych polityków. To także, a może i przede wszystkim, sposób przedstawiania informacji. Najdobitniej widać to na przykładzie relacjonowania trwającej kampanii wyborczej.

TVP stara się transmitować prawie wszystkie konwencje, konferencje, oświadczenia czy wystąpienia najważniejszych polityków PiS. Z kolei słynne już paski przy tego typu wystąpieniach wyglądają na wysłane bezpośrednio z Nowogrodzkiej. Materiały na temat obozu rządzącego zawsze opatrzone są takim komentarzem, by widzowie mogli nabrać pewności, że każda decyzja władzy jest po prostu słuszna. TVP nie mówi o tematach dla PiS niewygodnych, nawet nie stara się nawet spojrzeć krytycznym okiem na decyzje rządu, po prostu. I nikt z osób decyzyjnych w telewizji rządowej nie widzi w tym nic złego. Bo jak to tak, media miałyby patrzeć władzy na ręce?

Jeśli zaś chodzi o materiały dotyczące opozycji, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Po pierwsze, takowe muszą się w ogóle pojawić. TVP bowiem, mimo że jest zobligowana do tego, by informować o poczynaniach wszystkich stron politycznego sporu, to najczęściej tego po prostu nie robi. Jeśli już jednak na antenach TVP pojawia się materiał dotyczący partii opozycyjnych, to są one w nim przeważnie postawione w negatywnym świetle. Pracownicy TVP przygotowujący takie materiały zawsze dodają do nich swój komentarz i czasami trudno odróżnić, co w danym materiale jest informacją, a co komentarzem ze strony dziennikarzy. 

Kuriozalna wpadka podczas "Wiadomości". Danuta Holecka nagle zaskoczyła widzów

Dziennikarze w służbie politykom

System, jak widać, jest zły, jednak należy pamiętać, że tworzą go ludzie. Prawo i Sprawiedliwość zadbało zaś o to, by byli oni oddani sprawie i nie mieli problemu z przedkładaniem dobra partii nad dobro odbiorcy. W programach publicystycznych TVP  stronniczość prowadzących jest wręcz niemożliwa do przeoczenia. Ciągłe przerywanie, kąśliwe komentarze czy nawet wypraszanie ze studia - to chwyty, które pracownicy TVP wykorzystującą prawie za każdym razem, gdy w studiu pojawiają się politycy opozycji.

Zupełnie inaczej wygląda oczywiście podejście prowadzących w stosunku do polityków obozu rządzącego. Czasami można odnieść wrażenie, że dziennikarze TVP są wtedy w studiu tylko po to, by przedstawicielom władzy przytakiwać. Podobnie wygląda praca reporterów TVP, którzy wysyłani są na konferencje polityków. Kiedy trafiają oni na briefing polityków opozycji, ich pytania najczęściej są prowokacyjne i agresywne, zaś w przypadku konferencji PiS, zgodne z linią partii.

Idealnym przykładem pracy dziennikarzy TVP było wczorajsze show Michała Rachonia, który wbiegł i przerwał konferencję Donalda Tuska. Rachoń nie czekał nawet, by przewodniczący PO skończył swoją wypowiedź, tylko zaczął wykrzykiwać swoje "pytania" i przepychać się z politykami KO. Rzecz w tym, że pracownik TVP nie chciał wcale uzyskać od Tuska odpowiedzi, chodziło raczej o wywołanie awantury i pokazanie na ekranach telewizji rządowej, że Donald Tusk "ucieka od odpowiedzi". Tak się z resztą stało, a Rachoń wykreował z siebie ofiarę całej sytuacji, mówiąc, że został zaatakowany. ​​Tak wygląda właśnie smutna codzienność dziennikarzy TVP. 

TVP to kluczowa przewaga PiS nad opozycją

Telewizja publiczna, mimo swojej bardzo wątpliwej dzisiaj reputacji, jest ogromnym wsparciem dla partii rządzącej i w Prawie i Sprawiedliwości dobrze zdają sobie z tego sprawę. Można nawet postawić śmiałą tezę, że gdyby nie działalność TVP, Zjednoczona Prawica nie osiągnęłaby tak dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych w 2019 roku, a Andrzej Duda nie zasiadałby dzisiaj w Pałacu Prezydenckim.

Plan Prawa i Sprawiedliwości nie skupiał się jednak wyłącznie na stworzeniu z TVP telewizji partyjnej, lecz także jednoczesnym obrzydzeniu swoim wyborcom innych mediów. W ten sposób PiS postawiło sprawę jasno - jedynymi rzetelnymi mediami są te publiczne, pod kierownictwem partyjnych delegatów, a także inne, satelickie media partii rządzącej. Pozostałe zaś to media sprzyjające opozycji lub zagranicznym grupom interesu. Wydaje się, że ten plan w znacznym stopniu się powiódł, ponieważ żelazny elektorat PiS tak właśnie postrzega polski rynek medialny. Politycy Prawa i Sprawiedliwości nie widzą zaś nic złego w tym, że z jednej strony nazywają stację TVN "Tusk Vision Network", a z drugiej media publiczne zamienili w twór partyjny.

Media publiczne to niewątpliwa przewaga PiS nad opozycją, która może przesądzić o wyniku wyborów. W trakcie trwającej kampanii wyborczej doskonale widać, jak działa telewizja rządowa. W TVP Info, podczas serwisu informacyjnego, spoty PiS  puszczane są nawet kilkanaście razy dziennie, a przeciętny odbiorca może mieć kłopoty, żeby połapać się, co jest materiałem dziennikarskim, a co opłaconym spotem wyborczym. Główny przekaz "Wiadomości" TVP zgodny jest zaś z przekazem sztabu wyborczego partii rządzącej. Temat afery wizowej nie jest w zasadzie w ogóle poruszany, ale za to wyciąga się nagle "aferę przemytniczą PO", która była głównym tematem konferencji PiS jeszcze tego samego dnia.

TVP nie przejmuje też się bardzo tym, że jako nadawca publiczny, powinna swój czas antenowy rozdzielać równo pomiędzy różne komitety wyborcze startujące w wyborach i informować o ich działaniach. Zamiast tego w TVP na żywo możemy oglądać prawie wyłącznie wystąpienia polityków obozu rządzącego, które następnie są analizowane i komentowane przez wyjątkowo stronniczych komentatorów. Partie opozycyjne muszą się zaś zadowolić wyłącznie krótkimi materiałami na temat ich konwencji, które trwają zwykle maksymalnie kilkadziesiąt lub nawet kilkanaście sekund i poprzedzone są negatywnymi komentarzami. Takie przykłady można wymieniać bez końca, bo właśnie w ten sposób TVP zaangażowała się w kampanię wyborczą.

Mając to wszystko na uwadze, Donald Tusk poinformował wczoraj (19.09), że politycy KO wracają na stałe do programów publicystycznych TVP i będą starali się odkłamywać przekaz serwowany widzom przez tę telewizję. Politycy Koalicji Obywatelskiej gościli dotąd w TVP, jednak było to raczej sporadyczne i najczęściej nie byli to politycy z pierwszego szeregu. Teraz ta sytuacja się zmieni i w TVP zaczną bywać najważniejsi przedstawiciele KO. Wydaje się, że to dobra decyzja, ponieważ nie ma innej opcji, aby dotrzeć do widzów TVP. Polityków Koalicji Obywatelskiej czeka z pewnością trudne zadanie, a przedstawiciele PiS oraz pracownicy TVP postarają się, by KO tej decyzji pożałowała, jednak jeśli Donald Tusk chce powiększyć swój elektorat, to musi wyjść ze strefy komfortu, a w tym przypadku są to wizyty w TVP. 

Co stanie się z TVP po wyborach?

Obserwując, co stało się z mediami publicznymi pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, zasadne jest pytanie, co dalej. Co stanie się z TVP po wyborach parlamentarnych? Możliwości jest co najmniej kilka, ale wszystko zależy od wyniku wyborów. Gdyby PiS-owi udało się zwyciężyć po raz kolejny i zbudować w przyszłym Sejmie większość rządzącą, możemy być "spokojni" o to, że w TVP zostanie wszystko po staremu. Jeśli jednak PiS nie będzie miało w Sejmie większości, pracownicy TVP mogą obawiać się o swoją przyszłość w mediach publicznych. Niezgoda wobec tego, co zrobiono z telewizją publiczną, jest bowiem punktem wspólnym dla wszystkich partii opozycyjnych, od Lewicy po Konfederację.

Rok temu Koalicja Obywatelska zapowiadała całkowitą likwidację TVP Info, teraz jednak nie jest to takie oczywiste, ponieważ partia Donalda Tuska w swoim programie zapowiada, że chce "odpolitycznić i uspołecznić media publiczne". Podobne zapowiedzi padają z ust przedstawicieli Trzeciej Drogi oraz Lewicy. Wszyscy zgadzają się też co do likwidacji Rady Mediów Narodowych, która została powołana po dojściu PiS do władzy jako organ nadzorczy, powołujący i odwołujący zarządy mediów publicznych.

Obecnie sondaże wskazują jednak, że żadna z potencjalnych koalicji nie mogłaby liczyć w Sejmie na większość, w związku z czym czekałyby nas rządy mniejszościowe i prawdopodobnie przyspieszone wybory parlamentarne. W takim wypadku wszystkim partiom opozycyjnym (KO, TD, Lewicy, Konfederacji) mogłoby zależeć na tym, by powołać wspólny rząd techniczny tylko po to, żeby przed kolejnymi wyborami pozbawić PiS przewagi w postaci TVP. Na takim rozwiązaniu zyskałyby wszystkie partie opozycyjne, a przede wszystkim przywrócona zostałaby równość w wyborach.

Należy jednak pamiętać, że PiS, przemieniając TVP w telewizję partyjną, stworzyło niebezpieczny precedens i pokazało, że władza jest w stanie włączyć media publiczne w machinę państwową. Kolejny rząd może zaś stwierdzić, że nie chce rezygnować z tak silnego wsparcia. Bo skoro oni mogli, to czemu my nie możemy?

Źródło: Goniec.pl

Tagi: TVP PiS